Emocje i czas...
Czekam na zabieg i te dni stają się być koszmarem. "Czas uleczy rany", "Potrzeba czasu", "Będzie lepiej, jak minie czas" takie słowa słyszę wokół siebie i co z tego... Sama o tym wiem - potrzeba czasu, tylko jak ten czas przetrwać. Najlepiej byłoby zasnąć, nic nie czuć i obudzić się dopiero wtedy, jak będzie już łatwiej. Tylko czy nie byłoby tak, że nie przeżywając etapów żałoby, koszmar po przebudzeniu wróciłby ze zdwojoną siłą.
Tak więc trzeba dać czas, czasowi...
Tak więc trzeba dać czas, czasowi...
Myślę o zabiegu i już bym chciała, żeby było po wszystkim, żebym fizycznie pożegnała się z moim dzieckiem, co pozwoli dać pożegnać się psychice, a na razie fizyczność i psychika kłócą się ze sobą. Czuję się trochę nienormalnie, bo przecież dziecko jest we mnie, więc jak każda normalna matka powinnam chcieć, żeby było jak najdłużej, a może zdarzy się cud...
Ale ja już nie chcę przecież umarło ciało, nie ma już duszy, pozwólmy odejść i ciału.
Przez te wszystkie dni, godziny, minuty od momentu tej okropniej diagnozy przez mój umysł przeszło tysiące myśli, najpierw rozpacz, potem żal, gniew i złość na Boga, że przecież tak go prosiłam, żeby nie zabierał mi dziecka, a on nie posłuchał, skazał nas na takie cierpienie.
Ale przecież Bóg daje tyle ile jesteśmy w stanie znieść. Więc może jestem silna, może dam radę, tylko jeszcze o tym nie wiem....
Ale przecież Bóg daje tyle ile jesteśmy w stanie znieść. Więc może jestem silna, może dam radę, tylko jeszcze o tym nie wiem....
Spoglądam na matki z dziećmi i kobiety w ciąży i tak bardzo chciałabym być na ich miejscu. Jak sobie przypomnę, że choć przez chwilkę narzekałam na mdłości, albo zmęczenie to nie rozumiem jak w ogóle mogłam to robić. Jeśli Bóg da i będę jeszcze w ciąży to słowa nie wspomnę, że mi źle, byle tylko moje dziecko było zdrowe.
Targają mną przeróżne emocje. Boję się tego czasu, tego co będzie dalej, boję się też zabiegu i tych emocji z nim związanych.
Na razie czuję się beznadziejnie, jestem zła na siebie, ale nie potrafię się ogarnąć, nie robię właściwie nic. Wstaję z łóżka, żeby przejść na kanapę i tak do wieczora. Dba o mnie mąż, w ogóle ogarnia wszystko wokół, czuję się okropną żoną, ale w tej chwili nie umiem inaczej... Może to minie, ale przecież to ten czas, to o niego tu chodzi.
Na razie czuję się beznadziejnie, jestem zła na siebie, ale nie potrafię się ogarnąć, nie robię właściwie nic. Wstaję z łóżka, żeby przejść na kanapę i tak do wieczora. Dba o mnie mąż, w ogóle ogarnia wszystko wokół, czuję się okropną żoną, ale w tej chwili nie umiem inaczej... Może to minie, ale przecież to ten czas, to o niego tu chodzi.
Nie bójcie się żadnych swoich emocji, nie udawajcie, że nic się nie stało, stało się bardzo dużo i róbcie to czego chce Wasze serce, płaczcie, bądźcie złe, mówcie o tym lub milczcie... Dajcie sobie ten cholerny czas, bo tylko tak to przetrwamy.
We mnie powoli tli się mój rozsądek, że przecież jeśli znów będziemy chcieli się starać, jak najszybciej będziemy chcieli dać rodzeństwo naszym Aniołkom [*], żeby z nieba mogły opiekować się swoim rodzeństwem, to przecież muszę się ogarnąć, bo stres niczemu nie pomaga tylko szkodzi, ale łatwo to powiedzieć czy napisać gorzej zrobić.
Bo przecież "...dzieci nie powinny umierać, bo żeby umrzeć trzeba przeżyć życie..."
Masz rację, traumę trzeba przepracować, inaczej wraca ze zdwojoną siłą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Niestety niezależnie od tego czego ona dotyczy, trzeba przejść przez to ze wszystkimi emocjami. Najgorzej słyszeć "nie płacz" "nie możesz tak reagować" "dasz radę, musisz" a dlaczego, dlaczego mam tego nie robić. Powinno się robić to czego domaga się nasza dusza...
OdpowiedzUsuńLudzie mogą w taki sposób reagować, bo boją się, że Twoja żałoba zbyt Cię przygniecie i mogą Cię stracić w ten czy inny sposób. Cudzego nieszczęścia niestety nie da się udźwignąć, każdy jest z tym sam i pewnie strach przemawia przez osoby, które mówią "nie płacz". Masz rację, że trzeba to przejść prędzej, czy później, bo to i tak nas dopadnie.
OdpowiedzUsuńIzo, bardzo się cieszę, że trafiłam na Twojego bloga. Dzięki niemu zrozumiałam, że to, co czuję i myślę oraz to, jak reaguję na widok kobiet w ciąży i małych dzieci, szczególnie z najbliższego otoczenia, jest normalne. Straciłam 3 dzieci. Jedno zmarło dzień po porodzie, dwoje poroniłam. Poza tym nie mam dzieci i czasem tracę wiarę, że będę je jeszcze miała. Bo w tym przypadku kolejne próby nie wzmacniają nas psychicznie, tylko osłabiają. Ciąża zaczyna kojarzyć się z koszmarem: ogromnym strachem, bezradnością i czekaniem od jednej wizyty u lekarz do drugiej, aby móc przekonać się, czy dziecko jeszcze żyje. Do tej pory bardzo wstydziłam się tego, co mnie i mojego męża spotkało. Poza najbliższymi mało kto o tym wiedział. A najbardziej było mi głupio z powodu tych moich reakcji na kobiety w ciąży i małe dzieci. Będąc w ich towarzystwie najpierw zerkałam ukradkiem na brzuch ciężarnej, wyobrażając sobie, że to mogłabym być ja, a potem wyłączałam się z rozmowy, cichłam, bo przypominałam sobie, co mi się przydarzyło. Po powrocie do domu ogarniał mnie histeryczny szloch, traciłam ochotę na cokolwiek. Podobnie było z dziećmi. Starałam się z nimi nie bawić, nie brać na ręce. Teraz po prostu w miarę możliwości unikam takich sytuacji. Staram się nie przeciągać zbytnio wizyt. Ale najważniejsze jest to, że przestałam się obwiniać. Zrozumiałam, że mam prawo do smutku i tego, że w każdej chwili mogę poczuć się gorzej.
OdpowiedzUsuńMoniko,
OdpowiedzUsuńOczywiście, że masz prawo i wszystkie te reakcje są zupełnie normalne. Od naszej drugiej straty minęło już 2 miesiące, jest mi troszkę łatwiej, ale wciąż spoglądam na kobiety w ciąży z odrobiną zazdrości i jak słyszę że jakaś koleżanka jest w ciąży, to jest mi trochę przykro, że to nie ja... Ale musimy wierzyć, że się uda i Wam również. Jestem z Wami.