Jak bardzo trzeba być silnym?
Wielkimi krokami zbliża się mój powrót do rzeczywistości...czas wracać do pracy. Boję się, nie wiem, czy dam radę? W zwykłym codziennym życiu chyba już potrafię opanować swoje emocje, ale co kiedy przyjdzie presja czasu, odpowiedzialność, obowiązki i spojrzenia wszystkich tych, których nie uważam za swoich przyjaciół...ogrania mnie zwyczajny strach.
Czuję się jak dzieciak, który pierwszy raz idzie do szkoły, chciałabym, żeby ktoś poszedł ze mną, trzymał mnie za rękę i tak naprawdę "zrobił" to za mnie, za mnie przeżył ten pierwszy moment powrotu... Niestety tak się nie da, to jest właśnie dorosłość, trzeba zmierzyć się z tym, co niewygodne i dać radę, choć ból ściska serce.
Czuję się jak dzieciak, który pierwszy raz idzie do szkoły, chciałabym, żeby ktoś poszedł ze mną, trzymał mnie za rękę i tak naprawdę "zrobił" to za mnie, za mnie przeżył ten pierwszy moment powrotu... Niestety tak się nie da, to jest właśnie dorosłość, trzeba zmierzyć się z tym, co niewygodne i dać radę, choć ból ściska serce.
Trzeba mieć w sobie tak wiele sił...a ja tak bardzo próbuję znaleźć siłę i iść dalej...chociaż nie raz upadam, a z oczu płyną łzy.
Straciłam Skarb, a zyskałam wskazówki do szczęścia, w tej chwili nie wiem, czy brzmi to pozytywnie, bo nie w taki sposób chciałabym poznawać drogę do szczęścia, ale może nie umiałam inaczej, stąd ten "kop" od życia?!
To już 1824 godziny, kiedy usłyszałam, że "serduszko nie bije" ... minął czas ... i ... upłynie go jeszcze mnóstwo, a ja wciąż będę pamiętać ten dzień i czuć, że zabrałeś ze sobą kawałek mojego serca. Zostały mi po Tobie tylko: piękne zdjęcie dwóch cudownych kresek na teście ciążowym, kilka fotek USG i Akt urodzenia z okropną adnotacją, że urodziłeś się martwy i moje wyobrażenie o Tobie, które staje przed moimi oczami zawsze gdy widzę małe dziecko. Zawsze widzę Ciebie.
Czas podobno leczy rany, nie wiem, czy tak jest, ale to chyba zależy od nas samych, jak ten czas wykorzystamy, co wyciągniemy dla siebie. Tęsknię baaaaardzo, ale jest mi już łatwiej, bo próbuję myśleć, że to było po coś, to było właśnie po to, żeby zrozumieć szczęście, tak jak mówił Dostojewski "Bez cierpienia nie rozumie się szczęścia..." i ja się z tym zgadzam, a Wy?
Życie zweryfikowało moich najbliższych, rodzinę, przyjaciół, zwykłych znajomych...poznałam też nowych, wartościowych ludzi, którzy dali mi uśmiech, a to coś czego potrzebowałam najbardziej. Dziękuję.
I znalazłam klucz do szczęścia i teraz zależy już tylko ode mnie, jak go użyję. A jest to bardzo prosta wskazówka "WALCZMY O SIEBIE, CIESZMY SIĘ CHWILĄ I DAWAJMY SOBIE NAWZAJEM UŚMIECH I RADOŚĆ, A BĘDZIE O WIELE SYMPATYCZNIEJ" i pamiętajcie, jak już pisałam kiedyś, zawsze "szklanki pełne do połowy".
Nie wiem, co mnie jeszcze czeka, ale czy mam na to jakiś wpływ, trochę tak, bo jeśli będę żyć z nadzieją na szczęście, to może przyjdzie ono samo z siebie, tak jak żyje pesymista, z myślą, że wydarzy się coś złego i przyciąga do siebie te złe chwile?
Blizny po ranach pozostaną na zawsze, a ból z czasem osłabnie. Człowiek tym bardziej cieszy się i potrafi być szczęśliwym, pomimo niedoskonałości otaczającej nas rzeczywistości, im więcej go spotkało i im więcej wysiłku musiał włożyć, aby osiągnąć upragniony cel. Podobno wszystkie złe wspomnienia mijają, kiedy w końcu przytuli się swoje dziecko. Powrót to rzeczywistości jest trudny, ponieważ ludzie często próbując Cię pocieszyć mówią coś głupiego, nieprzemyślanego i w rezultacie ranią Cię. A te słowa potem dźwięczą w Twojej głowie jak dzwony i nie dają Ci spokoju. Ale nie należy się poddawać. Bo po każdej burzy w końcu wychodzi słońce :)
OdpowiedzUsuńDziękuję... :)
OdpowiedzUsuńOstatnio sporo czytałam o takich jak MY - o kobietach, które straciły swoje dzieci. Dzięki temu zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę codziennie mogę mijać choć kilka z nich. Że ten problem dotyka wielu kobiet, tylko nie mówi się o tym na głos. Wstydzimy się tego, czy też temat poronienia jest dla nas na tyle emocjonujący, że nie potrafimy o tym rozmawiać? Można powiedzieć, że wszystkie kobiety czują to samo: rozpacz, pustkę, złość, poczucie niesprawiedliwości i zazdrość. Czytając ich wyznania, poczułam, że nie jestem sama. Zrozumiałam też, że nie zawsze to, co widzimy jest tym, co nam się wydaje. Patrząc na kobiety w ciąży, czy z wózkami nie wiem, ile ta kobieta musiała przejść zanim znalazła się w tym miejscu. Ponadto każdy z nas ma jakieś marzenia... nie tylko związane z urodzeniem zdrowego dzieciątka, ale też z pracą, własnym mieszkaniem, odpowiednią figurą lub przezwyciężeniem czegoś. Może właśnie teraz ktoś spogląda na Ciebie i zazdrości Ci tego, co masz, a czego on nie ma. Dlatego też nie należy się poddawać. Trzeba dalej marzyć... może tylko należy poszerzyć swoją gamę marzeń, aby ciągle tylko nie myśleć o jednym.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z tym co piszesz. We mnie doświadczenie tej ogromnej straty właśnie zmieniło patrzenie na świat i na ludzi. Już nie zazdroszczę, cieszę się z tego co mam i żyję tu i teraz.
OdpowiedzUsuń