Rozczarowanie...


Jestem zmęczona. Zmęczona myślami, uciekającym czasem, zmęczona sobą. Nie radzę sobie. Są chwile kiedy wydaje mi się, że jestem najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, a za moment przychodzi czas, w którym boję się własnego ja, nienawidzę swojego życia i nie potrafię w nim odnaleźć nic pozytywnego. Rozdwojenie jaźni, choroba afektywna dwubiegunowa? Nie wiem, ale czuję się fatalnie. Czuję się beznadziejną żoną, córką, siostrą, przyjaciółką...

Obawiam się, że nie umiem się ogarnąć, że marudzę, nie doceniam tego co mam, a pewnie są tacy, którzy chcieliby być na moim miejscu. A ja nie wiem czego chcę. Nie potrafię odnaleźć tego szczęścia, o którym pisałam jeszcze tak niedawno. Czas ucieka, a ja stoję w miejscu, nie korzystam z życia, bo właściwie nie wiem z czego miałabym korzystać. Niby wszystko jest ok, a czegoś brakuje. Czy dziecko jest tak cenne w moim życiu, że bez niego wszystko się komplikuje? Czy jest jeszcze coś? Coś o czym nie wiem, a co dałoby mi poczucie spełnienia?


Teraz prawie nic mnie nie cieszy. Praca to tylko pasmo irytacji i zdenerwowania. Sport, bieganie, nadal mnie odpręża, ale tylko na chwilę, na moment biegu, potem wracają te głupie myśli. To uczucie, że coś jest nie tak. Boję się każdego samotnego wieczoru, bo zawsze pojawiają się łzy. Zaczęłam żałować wielu decyzji, które podjęłam i najgorsze, że nie ma możliwości odwrotu, nie wszystko można zmienić, a to nasila moje poczucie beznadziejności.


A jeszcze gorsze, najgorsze jest uczucie  samotności. Czy wśród ludzi można być samotnym? Myślę, że można, ja właśnie teraz tak się czuję, czuję się obco i pusto, pomimo wielkiego świata i wielu wartościowych  ludzi, którzy mnie otaczają.


Czy to kolejny etap mojej traumy, czy tak musi być? Czy wszystko wróciło? Może nie dałam rady, nie przetrwałam tego. Czasem myślę, że może lepiej było odejść, niż walczyć, poddać się, zrezygnować, żeby już nigdy nie znać bólu i smutku i tego okropnego rozczarowania.


Zbyt szybko zachłysnęłam się swoim nowym ja i dumą, że potrafię nadal żyć. A teraz nie lubię siebie i nie wiem jak się poskładać w radosną całość.

Komentarze

  1. Czuję się często tak samo ale ja wiem jaki jest tego powód otóż jestem z rodziny alkoholowej,jestem dda. Ale nauczyłem się mówić prawdę i tylko prawdę i ona daje mi coraz więcej radości.Proponuję też pogawędkę z Panem Bogiem bo w Twoim żalu dużo wszystkiego a tak mało wiary.POZDRAWIAM I PRZYTULAM .Nie jesteś sama.

    OdpowiedzUsuń
  2. To fakt wiary mi brakuje... Nie czuję tego...

    OdpowiedzUsuń
  3. Trochę wody musi upłynąć, zanim się z tym oswoisz i okrzepniesz, tak jak poważniejsza kontuzja, jak złamanie kości wymaga czasu, dobrej rekonwalescencji żeby wszystko było "jak dawniej", chociaż dokładnie tak jak dawniej nie będzie w stu procentach. Musi minąć rok - to jest reguła. Wiele osób w traumatycznej sytuacji marzyłoby o tym, żeby zasnąć na jakiś czas i obudzić się jak już będzie spokojniej, jak już będzie "po wszystkim", ale tego się nie przeskoczy, z tym trzeba stanąć do boju. Moim zdaniem, nieźle sobie radzisz. To widać po Twoich wpisach na blogu. Wybrałaś dobrą metodę na leczenie swoich ran, bo pisanie jest świetną formą konfrontacji z własnymi myślami, a pisanie bloga daje możliwość dalszej konfrontacji z myślami innych, z ich opinią, przeżyciami. Wiem coś o tym, mnie też jakiś czas temu pisanie leczyło.
    Będziesz silniejsza i będziesz cieszyć się życiem. Nie wróżę, po prostu w to wierzę ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję, wiara innych czasem cenniejsza jest niż własna, czy najbliższych. Łatwo nie jest, bardzo się staram zbierać w sobie i faktycznie pisanie pomaga spojrzeć trochę z innej strony na swoje własne myśli.
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty