Początki naszego rodzicielstwa

Wybaczcie, że tak mało aktywności na blogu, ale dziecko zmienia wszystko. A takie wyczekane, wymarzone, upragnione, jak nasza Wiki, tym bardziej staje się całym światem i tylko dla "tego świata" chcesz poświęcać swój czas. Ale to oczywista, oczywistość. 
Zatem przejdźmy do uroków mojego macierzyństwa...
Od ponad trzech tygodni jesteśmy razem i uczymy się siebie nawzajem. Wiktoria zmienia się z dnia na dzień. Nie tylko w rozumieniu fizycznym, czyli przybieraniu na wadze, czy też zwiększaniu swojej długości, ale również obserwujemy zmiany w jej zachowaniu. Pierwsze chwile w domu Wiktoria właściwie przesypiała. Jednym słowem, przebieranie, karmienie, spanie i tak w koło. Dziś bywa już bardziej aktywna w ciągu dnia. Obserwujemy więcej okresów, kiedy jest ma otwarte oczka i obserwuje świat. Początkowo wydawała się też obojętna w stosunku do otaczającego ją świata, obecnie potrafi już, na krótko, nawiązać kontakt wzrokowy, odwraca głowę w kierunku dźwięków i wydaje się reagować na naszą obecność inaczej, niż na obcych. Wiktoria jest w miarę spokojna, lubi spacery i szybką jazdę autem (wtedy śpi). Nie przepada za kąpaniem, ale wciąż staramy się rozpoznać, co może ją denerwować i postaramy się rozwiązać ten problem, tak, aby wieczorny rytuał kąpania stał się przyjemnością dla całej naszej trójki. Jedyny krzyk pojawia się kiedy jest głodna. Oj zdrowe płuca ma nasze dziecko :)
Więc tak właśnie wygląda nasza bajka. Jest cudownie, jednak mamy za sobą też kilka niemiłych przygód...
Otóż Wiktoria jest wcześniakiem, zatem jest dużo bardziej wrażliwa, a jej organizm jest mniej dojrzały i podatny na różne dolegliwości. Moja córeczka karmiona jest mlekiem modyfikowanym i była to moja świadoma decyzja, ponieważ gorączka przy porodzie, antybiotyk i moja świadomość odnośnie mojej odporności, nie pozwoliły mi na karmienie piersią, ponieważ uważam, że nie dałabym jej nic dobrego. Cóż, może w niektórych oczach będę złą matką, ale jakoś to przeżyję, a ocenę tego, jaka jestem/byłam pozostawię mojej córce. 
Więc, wracając do naszych problemów. Początkowo zaczęliśmy walczyć z zaparciami i bólem brzuszka, co niespodziewanie zmieniło się w biegunki. Dwa dni "kupy" po każdym mleku skłoniły mnie do wyjazdu do szpitala. Bałam się odwodnienia. A u takiego maluszka oto nie trudno. Wiktorii nie da się do niczego zmusić, więc próby nawodnienia kończyły się fiaskiem. Spanikowałam i tydzień temu w niedzielę wieczór jechaliśmy na izbę przyjęć. Nasza córka odczuwała moje zdenerwowanie. W samochodzie zupełnie niepodziewanie zacisnęła piąstkę na moim palcu i przytuliła głowę do mojej ręki. Obiecałam, że jej nie zostawię. Na IP dość szybko nas przyjęto. Pani Doktor stwierdziła, że nie jest z nią źle, ale nie chcąc brać na siebie odpowiedzialności postanowiła pozostawić nas w szpitalu. I tak po północy trafiłyśmy na oddział zakaźny z podejrzeniem zakażenia rotawirusem. Wiki i ja przeżyłyśmy trudne chwile. Mała była pokuta od prób założenia wenflonu. Ja nie spałam całą noc trzymając ją na rękach, ponieważ była niespokojna. Na sali warunki okropne. Nie było nawet ciepłej wody, nie miałam jak umyć butelek młodej, aby ją karmić. Za wejście do kuchni na oddziale, aby przelać butelkę wrzątkiem, dostałam opieprz, że z tej kuchni nie wolno korzystać. W poniedziałek od rana zrobiono badania, które nie wykazały nic niepokojącego. Kupy się uspokoiły, zakażenie nie potwierdzone, ale nie chciano nas wypisać, bo NFZ nie zapłaci za procedurę. Wypisaliśmy się sami, nie chciałam ryzykować zakażenia, szczególnie widząc Panią salową sprzątającą wszystko jedną szmatką i chodzącą w tych samych rękawiczkach od sali do sali, czyli od dzieci z zakażeniem, do dzieci bez zakażenia. W domu było jeszcze kilka problemów z brzuszkiem, ale daliśmy już sobie radę. Niestety ze szpitala przywieźliśmy pleśniawki, więc musiałam przez tydzień męczyć mojego Skarba okropnym smakiem Nystatyny w zawiesinie i obserwować łzy w jej oczkach po każdym podaniu leku. Pleśniawki zniknęły i mam nadzieję, że nie wrócą... Jednak po szpitalu została nam jeszcze jedna niespodzianka. Wiktoria jest niespokojna i większość czasu spędza na naszych rękach. Nie możemy nic zrobić. Śpi spokojnie tylko na spacerze, ale w domu jest problem... Mam nadzieję, że ten lęk jej minie. Wyjątek nastał dziś wieczór. Udało mi się położyć mojego Aniołka do łóżeczka i tak śpi już 50 minut, a ja mogę pisać ten post. Może to tez zasługa grającej karuzeli na łóżeczko, którą kupiliśmy, ponieważ przeczytałam, że taka karuzela stymuluje wzrok noworodka. I wiecie co nawet jest zainteresowanie ze strony małej. Bardzo nas to cieszy :) 
A teraz o tym, jakie były plany, a jaka jest rzeczywistość. Planując dziecko, a potem będąc w ciąży obiecywałam sobie, że nie będziemy brać dziecka do swojego łóżka, ale wszystko się zmieniło. Po pierwsze to miłe jak taki szkrab się przytula, poza tym ona przy nas czuje się bezpieczniej, a i trzeba przyznać, że w nocy nie chce się tracić czasu na usypiane i łatwiej przytulić szkraba w łóżku i zasnąć z nim :) I pewnie jeszcze nie jedno nasze postanowienie zostanie zweryfikowane przez życie.
To byłoby na tyle o początkach rodzicielstwa. 

Komentarze

  1. Och jak dobrze się czyta takie posty- poza przykrą sytuacją związaną z pobytem w szpitalu. Ściskam Was mocno dziewczyny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dobrze, że ta niemiła przygoda w szpitalu dobrze się skończyła, oby zdrówko malutkiej dopisywało i nie było już żadnych powtórek w tych tematach. Swoją drogą jestem ciekawa kiedy warunki w polskich szpitalach się polepszą, skoro nie miałaś nawet możliwości wypłukać butelki do karmienia wrzątkiem... 🤤 Mam nadzieję, że miałaś choć godne warunki do przetrwania tam nocy?
    A jeśli chodzi o plany oraz ich weryfikację przez życie to mam tą świadomość, dlatego od razu otwarcie mówię mężowi, że w nocy będę brała maluszka do naszego łóżka, po co się oszukiwać skoro i tak wiadomo jak będzie 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W związku z tym że nie było zbyt wielu małych pacjentów mogłam zająć łóżko, które było na sali. Wiktorii przysługiwało tylko małe łóżeczko, a mi, gdyby łóżko było zajęte, niewygodne krzesło. Miałam jednak szczęście, choć łóżko okropne i pościel średnio czysta... Ehh... ale chcę już wyrzucić te wspomnienia i teraz tak szybko nie będę panikować. Młoda i tak przespała tę szpitalną noc w moich ramionach.
      A dzidzia w łóżku to cudowna sprawa,szczególnie jak nagle przytuli się takie małe ciałko. 😊

      Usuń
  3. Dobrze, że Wiktoria poradziła sobie z chorobą :) jednak imię robi swoje;) silna dziewczyna. Na pewno ciężko patrzeć matce, gdy kłują dziecko przy zakładaniu wenflonu:(( ale dla niej dałaś radę!
    Co do czystości w szpitalach...ech... w większości jest tak jak piszesz, ostatnio leżąc na ginekologii przeżyłam dramat, jak można zmywać podłogę wcześniej nie zamiatając jej. Jedyny szpital, gdzie było naprawdę czysto to był szpital, w którym ostatnio leżał mój mąż (pisałam o tym na starym blogu) i tam to rzeczywiście było czyściutko jak w domu, aż byłam w szoku, że tak może wyglądać w szpitalu.
    Ja tam będę brać Marcelcię do łóżka, chociaż czasami. Tyle czekaliśmy na tego Małego człowieka, że jestem spragniona jej bliskości. Może to mało zdrowe podejście, ale i tak wiem, że nie będę potrafiła sobie odmówić tej przyjemności. Na pocieszenie dodam, że moja siostra też brała Małą do łóżka przez długi czas , szczególnie gdy karmiła piersią to było też wygodne a teraz Mała ma roczek i wróciła do swojego łóżeczka :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Co tam u Was Sesi? Jak się czujecie w takie upały? Buziaki dla Was 😙☺

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty